Na koloni poznałam przecudnego chłopaka. Nayczył mnie grać w bilard, pocieszał mnie gdy płakałam, i to nie tak jak to zazwyczaj chłopaki: "Nie płacz bo coś tam" tylko pierw doszedł czego płacze, i nie przejmował się chłopakami którzy się śmiali jak gadałam z nim za zamkniętymi drzwiami "w cztery oczy". Czułam się z nim świetnie, razem żeśmy wszedzie chodzili, nawet na wschód słońca. A w ostatni dzień koloni poszliśmy razem (tylko ja i on) nad morze, choć nam nie wolno było.Razem kąpaliśmy się w morzu, graliśmy w bilard, na śniadania, odiady i kolacje razem chodziliśmy. Pod koniec koloni wytmieniliśmy się adresami, e - mailami, numerami telefonu, komórki i gg. Ja i on chyba też chce żeby coś z tego wyszło, tylko jest problem. On mieszka w innym mieście, ale obiecał, że będzie do mnie przjeżdżał, choćby rowerem. Czy nasza znajomość przetrwa, czy to była tylko "znajomość kolonijna" ? |