| Dzieci OnLine | Suwałki | Gry online | Maluch |

Dzieci OnLine  Strona Główna Dzieci OnLine
Człowiek nigdy nie pozbędzie się tego, o czym milczy.

RegulaminRegulamin   FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum

Poprzedni temat :: Następny temat
Opowieść o Brandzie Nieśmiertelnym. Odc. 1 - Tajemnice
Autor Wiadomość
Himitsu
-Usunięty-
Gość
PostWysłany: Wto 04 Sty, 2005 17:35   Opowieść o Brandzie Nieśmiertelnym. Odc. 1 - Tajemnice

Karoca zaprzęgnięta w cztery śnieżnobiałe konie powoli dojeżdżała do bram wielkiego miasta, położonego na pokaźnych rozmiarów wzgórzu, ten zaś leżał u podnóża ogromnego pasma górskiego. W środku panowała niezręczna cisza, mimo iż zasiadało tam dwóch mężczyzn. Nie rozmawiali już od kilku godzin. Głowa jednego z pasażerów zaczęła się powoli bujać, a kiedy opadła gwałtownie na pierś, mężczyzna natychmiastowo przebudził się i spojrzał z przestrachem na siedzącego naprzeciwko towarzysza podróży. Ten spojrzał na niego dziwnym, jakby nieco zdziwionym wzrokiem, po czym uśmiechnął się lekko. Sytuacja powtórzyła się jeszcze raz czy dwa, po czym mężczyzna zapadł w twardy sen, nie przebudzając się aż do końca podróży. Jego towarzysz spojrzał na niego ponuro, przesuwając wzrokiem od czubka głowy do stóp. Na pierwszy rzut oka można było się domyślić, że mężczyzna ten jest królewskim posłem. Zdradzało to charakterystyczne ubranie: gwiaździsty diadem na czole, długi płaszcz do ziemi podbity pięknym futrem, czerwony, skórzany pas z wielką sprzączką w kształcie gwiazdy, białe spodnie z czerwonymi lampasami (co dość komicznie wyglądało), bordowe, wiązane rzemieniami buty do kolan. Najbardziej jednak przykuwały wzrok pięknie pierścienie na palcach, diadem na czole oraz herb królestwa, wyszywany na plecach płaszcza, bądź też futra. Mimo wyglądu rodem z cyrku, człowiek ten zawsze spotykał się z należnym szacunkiem – w końcu co poseł, to poseł. Mimo niezmiernej chęci pozbawienia życia śpiącego, musiał się on poważnie od tego powstrzymywać. Nie przystoi odbierać życia posłowi króla, do którego miasta właśnie się zbliżano – na własnych nogach nie uciekł by daleko, mimo swoich umiejętności. Gdyby zaś zabił go w tym celu, w jakim chciał to zrobić, ludzie natychmiast uprzytomniliby sobie, kim on jest… a tego nie chciał ani on, ani król, jak dało się wywnioskować z tajemniczego, tajnego i poufnego poselstwa.
Jako, że siedział tyłem do kierunku podróży, jego oczy skierowane były wprost na tylne okienko pojazdu – spojrzał przez nie, dostrzegając w całkowitej ciemności ogromną równinę, po której jechali prawie całą noc. Jedynie w oddali było widać malutkie światełka wsi, które mijali po drodze. Słońce powinno wstać w niedługi czas po dojechaniu do miasta. Na wschodzie można było dostrzec ciągnący się przez cały horyzont ciemny pas lasu. Mężczyzna założył nogę na nogę i zatopił się w rozmyślaniach, przypominając sobie wszystkie wydarzenia z poprzednich dni. Przed trzema dniami do jego „królestwa” przyjechał poseł króla Vercanii z zadziwiającą wszystkich wiadomością, że król ma zamiar zawrzeć przymierze z jego pobratymcami. Jedyne, czego dowiedzieli się od posła to to, że król posiada coś, co zainteresuje każdego jego rodaka, bez wyjątku. I właśnie on został wybrany, aby wrócić z posłem do królewskiego miasta, aby dowiedzieć się wszystkiego, co nękało jego i jego lud. Najbardziej zaprzątały mu myśli trzy pytania: w jakim celu król chce zawrzeć z nimi przymierze, co ma im do zaoferowania w zamian (nie tyle, CO miał do zaoferowania, ale IM) oraz, przede wszystkim, skąd w ogóle wiedział o ich istnieniu. Jego lud już od bardzo dawna mieszkał w ukryciu i jak dotąd żaden człowiek, mieszkający tak daleko od ich lasów, nic o nich nie wiedział. Owszem, legendy o nich krążyły w wielu miejscach – kto wie, czy nie nawet na całym świecie, ale w miejscu takim jak Vercania nikt nie mógł wiedzieć na pewno o ich istnieniu. Czy to możliwe, żeby któryś z jego braci zdradził królowi miejsce ich bytowania? Nie, taka możliwość MUSIAŁA być wykluczona. To jest po prostu niemożliwe – przecież wszyscy jego bracia wiedzieli, co grozi za zdradzenie tak wielkiej tajemnicy. Nawet najodważniejsi z jego ludu nie targnęli by się na coś takiego. W takim razie skąd? Przyszła mu do głowy myśl, że może król ma jakieś konszachty z jakimiś tajemniczymi, ciemnymi mocami, innymi od nich samych. A może nawet z TYMI… nie, to też wydało się absurdalne. Nawet on, nawet jego lud bali się TEGO czegoś, a co dopiero ludzie… Choć, prawdę mówiąc, nie mógł znaleźć innego racjonalnego rozwiązania.
Przed setkami lat, daleko na południu, w na wpół opustoszałej przez ludzi krainie, pojawiły się dziwne stworzenia nie z tego świata. Jedni mówili, że przybywają z innego wymiaru, inni mówili, że z odległych gwiazd. Przez jakiś czas nękały one okoliczne wioski, porywając ich mieszkańców. Starano się nawet stawić im zbrojny opór, jednak bezskutecznie. W tym samym czasie zetknął się z nimi także jego lud, także tracąc wielu spośród swoich braci. Od tego momentu wszystkie żywe istoty panicznie bały się demonów. W jakiś czas potem jednak demony nagle zniknęły, aby pojawić się ponownie kilkadziesiąt lat później, nie porywając już ludzi, a jedynie obserwując świat – tak przynajmniej przypuszczano. Zanim jednak powszechna opinia o ich powrocie okazała się prawdą, na tamte opustoszałe już ziemie sprowadzili się na stałe jego bracia. Przez długi czas nie działo się nic, co wskazywałoby na agresję ze strony przybyszów, więc demony pozwoliły się im tam osiedlić (a dokładniej – nie przeszkodziły im w tym). Ale kto wie, czy nie uznawały one tej ziemi jako swojej i nie zechciały jej teraz odzyskać – w tym celu nawiązując jakiś kontakt z królem Vercanii.
Ponure rozmyślania przerwało mu nagłe zatrzymanie powozu. Kiedy ocknął się z zadumy, uświadomił sobie, że właśnie dojechali do bram Vercanii. Słychać było głosy woźnicy i strażników, on jednak nie przysłuchiwał się w ich kilkuminutową rozmowę. Po krótkiej chwili do powozu zajrzał jeden ze strażników, rozglądnął się i powiedział:
- Proszę okazać pismo i pieczęć, dowodzącą tożsamości posłannika Jego Królewskiej Mości.
Mężczyzna spojrzał pytająco na strażnika, potem na wciąż śpiącego posła i rzekł, zwracając wzrok ponownie ku strażnikowi:
- Jak szanowny pan widzi, poseł zapadł w niespokojny sen, który trwa już od blisko dwóch godzin… nie wiem, na ile pozwala panu wierzyć słowom obcej osoby wasze prawo, ale mogę zapewnić, że na jego płaszczu widnieje pokaźnych rozmiarów złoty smok na czerwonym tle, a o ile mi wiadomo, płaszcz ten nie zmieniał właściciela od prawie czterech dni. Czy zapewnienia królewskiego gościa starczą panu, miast obowiązujących dokumentów?
Strażnik odchrząknął i spojrzał na mówcę uważnym wzrokiem:
- Niestety, panie, ale nie możemy wpuszczać do miasta nikogo podającego się za dworskiego dostojnika bez wcześniejszego okazania królewskiego pisma…
- A skąd możecie wiedzieć, czy pismo to nie będzie sfałszowane? Równie dobrze może nakłamać wam ktoś podający się fałszywie za posła czy kogokolwiek innego.
- Pan nietutejszy, widzę… w ramach wyjaśnienia powiem panu, iż strażnicy mają kilka znanych sobie sztuczek, które pozwalają na określenie, czy ktoś mówi prawdę czy nie.
- A to ciekawe… chętnie bym się dowiedział, co to za sztuczki.
- Dopóki poseł śpi, trudno będzie je zaprezentować.
Mężczyzna spojrzał na posła, po czym kopnął go lekko w kostkę. Ten zerwał się nagle z krzykiem, podskakując na siedzeniu. Rozbawiony tym widokiem strażnik musiał powstrzymać śmiech, co nie do końca mu się udało, wydał więc z siebie stłumiony, zniekształcony przez zaciśnięte zęby chichot. Poseł rozglądał się wokół siebie, nie wiedząc co się dzieje. Siedzący naprzeciwko mężczyzna, nie mniej rozbawiony od strażnika, rzekł:
- Racz mi wybaczyć tą niemiłą i poufałą pobudkę, panie, ale strażnik niecierpliwie domaga się jakichś papierów, ja zaś nie chciałbym oglądać wschodu słońca siedząc w tej karocy.
- Ach tak, tak… przepraszam, musiałem troszkę przysnąć, ale cóż… nie jestem przyzwyczajony do nocnych podróży…
Teraz dopiero uświadomił sobie, że nie wie, czemu tłumaczy się dwóm rozbawionym po pachy osobom – w końcu jest posłem i taka sytuacja w ogóle nie powinna zajść. Nikt nie ma prawa się z niego śmiać. Postanowił jednak nie karcić za to strażnika – w ten sposób mógłby pogrążyć się jeszcze bardziej w ich oczach. Szybkim i pewnym ruchem sięgnął do małej torebki, leżącej tuż obok niego, ale przywiązanej do pasa rzemykiem. Wyciągnął z niego zwiniętą i zapieczętowaną kartkę papieru, która wyglądała jak list. Podał ją strażnikowi. Ten wziął ją do ręki, przyłożył dwa palce do pieczęci i zmrużył oczy – wyglądał na skupionego. Potem złamał ją i rozwinął pismo, szybko je czytając. Oddał z powrotem zwiniętą kartkę posłowi mówiąc:
- Wszystko w porządku, możecie jechać.
- A więc to magia – powiedział zdumiony podróżny. – Pomysłowe.
- I praktyczne – odrzekł strażnik, po czym dał woźnicy znak, że może wjechać do miasta.
Jechali tak jeszcze kilka minut w niezręcznej ciszy, kiedy nagle została ona przerwana pytaniem skierowanym do posła:
- Spałeś?
Ten zbladł nagle, sam chyba dobrze nie wiedząc dlaczego. Po chwili trochę się uspokoił, ale nie wiedział, co odpowiedzieć. Dlaczego on pytał się o tak oczywistą rzecz? Czy naprawdę nie wiedział, że poseł spał, i poczuł się przez tą sytuację tak niezręcznie, że teraz musiał się dopytać? W końcu gdyby w obecności posła ktoś najnormalniej w świecie usnął, ten także czułby się zmieszany. A może on dobrze znał odpowiedź i zapytał tylko dlatego, żeby jeszcze bardziej ośmieszyć posła? Żeby uświadomić mu, że kiedy ten spał, on mógł zrobić z nim co mu się żywnie podobało? Że mógł go wtedy zabić jednym ruchem ręki, a może zrobić coś dużo gorszego, o czym jak na razie wiedzieli tylko oni dwaj? W końcu odpowiedział krótko:
- Tak.
- I nie bałeś się żadnej dziwnej reakcji z mojej strony?
Posłowi aż zaschło w gardle ze strachu. W jednej chwili jednak poczuł dziwny przypływ ulgi i czuł się najswobodniej od czasu, kiedy wsiadł z tajemniczym osobnikiem do jednej karocy. Powiedział odważnie:
- Nie odważyłbyś się zrobić czegokolwiek królewskiemu posłowi. Poza tym za bardzo interesuje cię i twoich… krewniaków to, co ma ci do powiedzenia król. Gdybyś coś mi zrobił, niczego byście się nie dowiedzieli.
Kiedy poseł wypowiadał ostatnie słowa, karoca zwolniła i stanęła, a woźnica otworzył im drzwi. Kiedy oboje wyszli, poseł usłyszał odpowiedź:
- Czasem jednak zew jest silniejszy i zaślepia logiczne myślenie – powiedział tajemniczy przybysz z ponurym uśmiechem, który zmroził posłowi krew w żyłach. Po dłuższej chwili powiedział trzęsącym się ze strachu głosem.
- Odprowadzę cię do zamku i oddam pod opiekę królewskim sługom… a potem nie pokazuj mi się na oczy. Nie chcę cię więcej widzieć. Ani o tobie słyszeć.
- Zobaczymy, czy nasze drogi się jeszcze nie zetkną – odparł tamten złowrogim głosem. Obserwowanie poselskiej paniki sprawiało mu przyjemność.
Weszli oboje po ogromnych schodach, prowadzących do wielkich wrót zamku. Strażnicy stojący przy wrotach obserwowali ze zdumieniem całą sytuację, spoglądając teraz z czujnością i wrogością na dziwnego przybysza. Kiedy poseł podniósł dłoń do łuny bijącej z pobliskiej latarni, strażnicy ujrzeli na jego palcu pierścień, na którego widok natychmiast się rozstąpili, a jeden z nich zastukał głośno trzy razy w bramę. Natychmiast dało się zza niej usłyszeć dźwięki odsuwania zasuw i otwierania wrót, które po chwili stanęły otworem. Poseł, czując się o wiele bezpieczniej w tym miejscu, ruszył raźnie, przekraczając próg. Za nim wszedł do zamku jego towarzysz, bezustannie obserwowany przez strażników. Ten odwdzięczył się ponurym spojrzeniem, im zaś wydało się, że jego oczy zalśniły dziwnym, czerwonym blaskiem, od którego włosy zjeżyły im się na głowach i karkach. Kiedy wrota zamknęły się z trzaskiem za tajemniczym gościem, padły na nie pierwsze promienie budzącego się ze snu słońca.

cdn.


Ostatnio zmieniony przez dnia Sro 05 Sty, 2005 16:40, w całości zmieniany 1 raz
Przejdź na dół
Himitsu
-Usunięty-
Gość
PostWysłany: Wto 04 Sty, 2005 20:10   

Po drugiej stronie wrót również stało kilku strażników. Poseł natychmiast odszedł do małego pokoiku na prawo, gdzie znikł na kilkanaście minut. Po pewnym czasie wyszedł stamtąd, prowadząc za sobą bogato wystrojonego, wysokiego młodzieńca. Ten podszedł do czekającego wciąż przy wrotach mężczyzny i wyciągnął do niego dłoń w geście powitania, mówiąc:
- Witaj. Nazywam się Torik, jestem jednym z najbliższych służących Jego Królewskiej Mości. Mam za zadanie zaprowadzić cię do króla natychmiast, kiedy tylko się zjawisz. Proszę za mną.
Czekał tak krótką chwilę z wyciągniętą do gościa ręką, ten jednak nie zrobił nic, aby odwdzięczyć przyjazne powitanie. Torik spojrzał zmieszany na posła, po czym odwrócił się i ruszył w głąb długiego korytarza. Gość poszedł żwawo za nim, rozglądając się po wnętrzu zamku. Torik prowadził go dosyć długo przez niekończące się korytarze i schody, które wyglądały prawie identycznie. Ktoś, kto wszedłby tutaj po raz pierwszy, na pewno by się zgubił. Ale nie on. Jak każdy z jego rodaków, posiadał umiejętność zapamiętywania nawet najmniejszych szczegółów, doskonale więc zapadła mu w pamięć przebyta droga. Niemniej jednak zaciekawiło go bogactwo wystroju korytarzy i małych komnat, do których miał okazję zajrzeć, jako że niektóre były otwarte na oścież. Gobeliny, freski, obrazy przedstawiające znamienite postacie z przeszłości czy jakieś ważne wydarzenia. Na ścianach praktycznie nie było pustego miejsca. Często też trafiały się ozdobne zbroje czy inny bojowy rynsztunek. Po około półgodzinnym marszu i podziwianiu wnętrz, dotarli do wielkiej sali, na której jednym końcu znajdowały się ogromne drzwi, pilnowane przez dość pokaźną liczbę strażników. Kiedy do nich podeszli, ci natychmiast zerwali się z miejsc, salutując Torikowi i przymilnie się kłaniając. Równocześnie jednak przyglądali się uważnie kroczącemu za nim osobnikowi. Jeden ze strażników odszedł gdzieś w bok i wrócił po minucie. Po chwili przyszedł ubrany w futra herold, zamienił kilka słów ze strażnikami i z Torikiem, którym to tajemniczy gość nawet się nie przysłuchiwał. Chciał już mieć za sobą to wszystko – błądzenie po korytarzach, rozmowę z królem i podróż powrotną do domu. Miał nadzieję, że nie będzie musiał znów zasiadać w powozie z niezwykle irytującym posłem, choć musiał przyznać, że odpowiadało mu, kiedy ten patrzył na niego z szaleńczym lękiem w oczach. Obudził się z zadumy, kiedy herold otwarł wielkie drzwi przed nimi, wszedł do znajdującej się za nimi drugiej niemałej sali i zapowiedział donośnym głosem:
- Brand Garrett z Ciemnej Puszczy stawia się na wezwanie Jego Królewskiej Mości! – po czym ukłonił się, prawie uderzając czołem o posadzkę i odszedł w bok, robiąc miejsce gościom. Torik dał znak Brandowi, żeby wszedł do sali tronowej u jego boku. Ruszyli przed siebie idąc po długim, purpurowym dywanie, prowadzącym wprost przed królewski tron. Brand zachwycił się bogato zdobionym wnętrzem tej komnaty, w której znajdowało się piękno wszystkich innych zamkowych pomieszczeń razem wziętych. Wszystkie ozdoby wokół były z czystego srebra lub złota, ozdabiane bogatymi kamieniami. Mimo, że sala wyglądała na salę biesiadną, nie było w niej nikogo oprócz króla – Brandowi wydało się jednak, jakby w cieniu pod przeciwległą ścianą stał ktoś jeszcze. Pomyślał jednak, że po długiej podróży oczy płatają mu figla. Kiedy stanęli przed królem, ten wstał i podszedł do nich, ściskając dłoń Branda i przyglądając się mu. Ubrany był w długi, czerwony płaszcz do ziemi, na głowie zaś miał niewielki kapelusz, spod którego widać było długie do ramion blond włosy. Miał ostre rysy twarzy, której najbardziej przykuwającym elementem były czerwone oczy, przyprawiające króla o gęsią skórkę. W niedokładnie oświetlonej sali wydawało się, że jest nieco blady – król pomyślał jednak, że to w wyniku długiej i męczącej podróży.
- Witam na moim zamku, szlachetny Brandzie. Mam nadzieję, że podróż minęła spokojnie?
- Tak, nawet bardzo… ale temu posłowi potrzeba jakby… więcej życia?
Po tych słowach król spojrzał na Branda dziwnym wzrokiem. Ten szybko dodał:
- Nie, nie zrobiłem mu nic… ale nie mogę pojąć, jak można przyjmować na służbę poselską takiego tchórza.
- Obawiam się, Brandzie, że każdy bałby się wiedząc o tobie to… no, wiedząc o tobie – dokończył z zakłopotaniem król.
- Z poselstwa wnioskuję jednak, że ty nie dowierzasz dawnym legendom, królu, skoro tak gościnnie mnie tu przyjmujesz.
Król uśmiechnął się lekko.
- Samo poselstwo powinno utwierdzić cię w przekonaniu, że dowierzam… a przynajmniej w część. Nie w tym rzecz jednak, czy się ciebie boję, czy nie. Nawet jeśli, to wiem, że powstrzymasz się od jakichś głupstw – za bardzo zależy ci… za bardzo zależy wam na tym, co mam wam do zaoferowania.
- Już jadąc tutaj zastanawiałem się, jaką tajemniczą rzeczą dysponujesz, która mogłaby NAS zainteresować. A jako że szczerze wątpię w to, że mogłoby to być godne jakiejkolwiek większej uwagi, mógłbym bez problemu zrobić teraz to, czego wciąż się obawiasz, a jednak tego nie okazujesz.
- Doprawdy… czy wy wszyscy macie we krwi nie docenianie swoich rozmówców i tego, co chcą wam oni powiedzieć?
- We krwi? – zapytał Brand ze śmiechem. – Dosyć niedokładna uwaga, królu, jeśli wiesz co mam na myśli.
Twarz króla przybrała nagle surowy wyraz, gdyż uświadomił sobie, o co chodziło Brandowi. Patrzył na niego przez dłuższą chwilę, po czym powiedział spokojnie:
- Dobrze… Torik zaprowadzi cię do twojej komnaty i spełni każde twoje życzenie… oczywiście w granicach zdrowego… LUDZKIEGO zdrowego rozsądku. Za godzinę wydam ucztę, na której porozmawiamy spokojnie i dowiesz się wszystkiego, czego możesz się dowiedzieć na tym etapie moich planów. Bardzo możliwe, że nie dowiesz się od razu tego, co cię najbardziej trapi, ale powinieneś się cieszyć z tego, co będzie ci dane usłyszeć.
Brand patrzył jeszcze długo w oczy króla, po czym odwrócił się i wyszedł z Torikiem.
Kiedy za dwójką gości zamknęły się drzwi, król odetchnął z ulgą i usiadł z powrotem na tronie. Z cienia ogarniającego znaczną część ściany za tronem dał się słyszeć głos:
- Jesteś głupcem.
- Zamknij się, Gharrik – odparł król. – Dobrze wiem co robię. Poza tym, gdybym miał się trzymać twoich rad, musiałbym poczekać jeszcze co najmniej pół roku z wysłaniem poselstwa. A ja wolę wiedzieć z góry, na co mogę liczyć z ich strony.
Z cienia wyłoniła się niewielka, zakapturzona postać, która ledwo sięgała bogato zdobionej poręczy tronu. Opatulona była w ciemną szatę od stóp do głów, kaptur zaś zakrywał całą jej twarz w ciemności.
- Doprawdy? A co, jeśli okaże się, że nie będą chcieli ci pomóc?
- Pomogą, nie martw się. Za to, co im zaproponuję, pójdą za mną w ogień.
- Idiota!!! – wrzasnęła mała postać. – Już teraz chcesz mu powiedzieć, co dasz im w zamian? Czyś ty oszalał? Nie masz jeszcze dość wojska, żeby wyruszyć na podbój nie prędzej niż za pół roku, może nawet więcej. Przez ten czas oni sami mogą sobie wziąć to, co im zaproponujesz. A kiedy to wezmą, już ci nie pomogą. Ba! Może nawet zdradzą twoje plany innym królom, a kiedy ty będziesz pogrążony z nimi w wojnie, oni będą spokojnie szukali tych…
- Cicho! A skąd możesz wiedzieć, ile dotychczas wojska uzbierałem? Mam go dużo więcej, niż myślisz!
Mała postać spoglądała uważnie na króla, po czym powiedziała złowrogim głosem:
- Góry. Ukrywasz swoje wojska w górach. Jest tam tyle miejsca, że mogliby się pomieścić…
- No właśnie. Mam już na tyle dużą armię, że mógłbym wyruszyć na wojnę już za miesiąc… teraz tylko wystarczy przeciągnąć ich na moją stronę, potem uzupełnić wojska i można ruszać na podbój.
- Zbierałeś armię w tajemnicy przed nami? – powiedział z niedowierzaniem w głosie Gharrik. – Narażasz się, Deren. I to bardzo.
- Widzisz, przynajmniej udowodniłem, że mogę zrobić coś na własną rękę, bez pomocy i dyktanda gnomów. Czy was naprawdę tak łatwo wykiwać?
- Siedź cicho, do jasnej cholery!!! – wrzasnął Gharrik. – Daliśmy się tak łatwo podejść, bo żaden z nas nie myślał, że możesz być aż tak głupi i nieodpowiedzialny! Jak każdy człowiek! Skąd wy się wzięliście…? – zapytał gnom z rezygnacją.
- Myślę, że dobrze o tym wiesz, Gharrik. Ale nie kłóćmy się już więcej. Wyszło dobrze, a nawet bardzo dobrze. Mam ogromną armię, która w każdej chwili jest gotowa do wyruszenia na mój znak. Wystarczy tylko szybko przekonać Branda i możemy rozpocząć realizację naszego planu dużo wcześniej, niż wynikałoby to z twoich rad.
- Mógłbym się z tobą zgodzić, ale nie teraz… nie, kiedy w twoich planach wojennych znalazło się miejsce dla nich. O wiele za wcześnie. Mówiłem ci, żebyś wstrzymał się z poselstwem, ale ty jak zawsze nie posłuchałeś. Cóż, teraz już za późno. Zobaczymy, co zrobisz z tym fantem… ostatnia moja rada – nie mów mu prawdy, a przynajmniej nie całej prawdy o zapłacie. Kiedy powiesz mu wszystko, może się zdarzyć wiele złych rzeczy. Masz pół godziny na wymyślenie czegoś sensownego, w co Brand uwierzy, zgodzi się na to i nie zniszczy z tą wiedzą naszych planów. Ja ci w tym już nie pomogę. Sam naprawiaj to, co zepsułeś.
- Czego się tak boisz? Zbyt będzie im zależało na tym, co chcę dać im w zamian, żeby coś nie poszło po naszej myśli. Poza tym nie miałem zamiaru wspominać Brandowi o tym, gdzie się to znajduje…
- Powiesz, co chcesz im dać, a Brand wyciągnie z ciebie całą resztę. Nie rób głupstw, Deren. Jeśli wszystko spieprzysz, gnomy nie będą ci już tak przychylne. A zależeć im będzie, owszem, ale nie tak bardzo jak na twoich planach i twoim królestwie.
- Nie do wiary… czyżby gnomy tak się ich bały?
- Czy ty, człowieku, słyszysz co mówisz? Nawet nie wiesz, głupcze, z kim masz do czynienia! TO SĄ WAMPIRY!!! Te istoty są dużo bardziej przebiegłe i niebezpieczne, niż możesz sobie wyobrazić. Nawet gnomy nigdy ich nie lekceważą!
Tym razem król pobladł nieco, zmieszany powagą słów wypowiedzianych przez gnoma. W jego głowie pojawił się mętlik. Pomyślał jednak, że skoro zaszedł już tak daleko, nie może się teraz wycofać.
- Spokojnie, Gharrik. Wszystko będzie dobrze. Mam takie przeczucie. A Brandowi powiem tyle, ile uznam za stosowne. Poza tym poproszę Torika, żeby zasiadł ze mną przy stole… z nim będę bezpieczny. Brand nic mi nie zrobi, żeby wyciągnąć ze mnie resztę informacji.
- Torik? Taaak… wiem, na co stać tego młodziana, ale nie wiem, na co stać Branda… nie wiesz nic o wampirach, a tak pochopnie się z nimi zadajesz. Mimo wszystko, uważaj na siebie. Ale niezależnie od tego, co mu zdradzisz i co się stanie, i tak nadal będę sądził, że popełniasz same głupstwa… potajemne zbieranie armii, poselstwo, sprowadzenie tego wampira… a teraz to, co chcesz mu powiedzieć… Jesteś głupcem, Deren. Cholernym głupcem – po tych słowach gnom odwrócił się na pięcie i odszedł, pozostawiając króla sam na sam ze swoimi myślami.

cdn.
Powrót do góry
Himitsu
-Usunięty-
Gość
PostWysłany: Wto 04 Sty, 2005 21:13   

Torik znów prowadził Branda długimi i krętymi korytarzami, tym razem jednak spacer trwał o wiele krócej. Kiedy doszli do obszernej komnaty przeznaczonej dla wampira, ten spojrzał młodzieńcowi w oczy i po chwili rzekł:
- Wydaje mi się, że jesteś jednym z tych, którzy wiedzą, co się tu święci… Może mógłbyś mi zdradzić co nie co z królewskich planów?
- Niecierpliwy jesteś, panie. Za godzinę dowiesz się wszystkiego, co cię trapi. Odczekaj ten czas w spokoju, odpocznij po podróży, a potem po ciebie przyjdę.
- Nie myślisz, że król zachowywał się dość spokojnie jak na człowieka, który wie, z kim ma do czynienia? Nie spotkałem jak dotąd człowieka, który zachowywałby taki spokój w obecności wampira… Jak myślisz, czy król naprawdę nie bał się mnie? Jeśli tak było to muszę przyznać, że to najodważniejszy człowiek, jakiego spotkałem…
- Dlaczego król miałby się ciebie bać?
- Przecież mu powiedziałem, że bez problemu mógłbym go zabić…
- To niemożliwe.
- Mógłbym wiedzieć, dlaczego? Nie było tam żadnej straży, która by go chroniła…
- Ja tam byłem – odpowiedział Torik znacząco. Brand spojrzał na niego ze zdziwieniem i złością zarazem.
- Widzę, że nie tylko król jest zbyt pewny siebie.
- To samo można powiedzieć o tobie – odparł Torik, co już zupełnie rozeźliło Branda, próbował jednak zachować spokój. Torik odwrócił się do drzwi komnaty i je otworzył. Na korytarz wypadły natychmiast promienie słoneczne, przenikające przez wielkie okno w komnacie. Promienie oświetlały podłogę korytarza, zatrzymując się kilka centymetrów przed stopami Branda. Ten wzdrygnął się na widok jaskrawego światła. Torik skinął na wampira, jednocześnie robiąc zapraszający do przekroczenia progu gest ręką. Kiedy Brand nie reagował, Torik zapytał z kpiną w głosie:
- Boisz się?
Brand spojrzał na uśmiechniętego niemiło młodzieńca, po czym żwawo ruszył przed siebie, wchodząc do komnaty zatopionej w słonecznym świetle. Podszedł szybko do okna i zasłonił je ciemnymi zasłonami. Odwrócił się do młodego służącego:
- Dużo krąży legend o wampirach, ale wiele z nich jest przesadzonych… światło w takiej ilości nic mi nie zrobi.
- Doprawdy? A gdybyś postał tak kilka minut? – zapytał niemiłym tonem Torik. Brand warknął tylko pod nosem i odwrócił się, podziwiając wygodną komnatę. Za sobą usłyszał ostatnie słowa Torika:
- Przyjdę po ciebie za niecałą godzinę. Pamiętaj, że na uczcie król nie będzie sam, więc nie rób sobie nadziei na jakieś głupstwa – po czym drzwi się zatrzasnęły.
Brand westchnął głęboko. Owszem, przemknęła mu przez chwilę myśl, żeby zaraz po rozpoczęciu uczty rzucić się na króla i wyciągnąć z niego wszystko, co ukrywał. Szybko jednak porzucił te myśli – dobrze wiedział, że król i Torik go nie lekceważą, niemniej jednak ich pewność siebie całkowicie zbiła go z tropu. Może rzeczywiście posiadali w zanadrzu coś, czemu on sam by nie podołał. Zastanawiał się też, czy Torik miał na myśli siebie mówiąc o jeszcze jednej osobie na uczcie z królem.
Cała następna godzina zeszła Brandowi na odpoczynku po podróży. Położył się na łóżku i nie myślał o niczym. Po jakimś czasie rozległo się pukanie do drzwi. Brand uświadomił sobie nagle, że musiał się chwilkę zdrzemnąć. Ociągał się chwilę ze wstaniem, ale w końcu zmusiło go do tego niecierpliwe stukanie do drzwi. Kiedy zgramolił się niedbale z łóżka i otworzył, ujrzał na korytarzu Torika.
- No, nareszcie… Przyszedłem po ciebie, król już czeka na nas z ucztą. Idź za mną.
Idąc za Torikiem Brand zastanawiał się, po co ludzie budują takie wielkie zamki, gdzie nietrudno o zgubienie się. Uznał też, że wszystkie ważne pomieszczenia powinny znajdować się bliżej siebie. Powiedział o swoich przemyśleniach Torikowi.
- Mieszkając tu od tak dawna jestem już przyzwyczajony. Choć może rzeczywiście stołówka, biblioteka, komnaty gości i królewskie nie są zbyt blisko sali tronowej, ale cóż… da się przeżyć.
- Biblioteka? Co tam trzymacie?
- Wszystko – od kronik historycznych po fantastyczne pieśni bardów. A także wiele dawnych podań i legend, w których jest także mowa o wampirach. To nasze główne i podstawowe źródła wiedzy o was.
- A jednak zdaje się, że król wyczytał z tych legend znacznie więcej niż inni…
- Co masz na myśli?
- Czytałem i słyszałem wiele legend, ale żadna z nich nie mówi dokładnie o naszym miejscu zamieszkania. Wątpię, żeby tutaj były wyjątki…
- Co prawda znajdują się w nich pewne aluzje, ale rzeczywiście, w żadnym piśmie nie ma waszego dokładnego… adresu, rzekłbym.
- A gdzie jest ta biblioteka? Może znalazłbym tam coś ciekawego…
- Biblioteka znajduje się piętro niżej, po przeciwległej stronie tej części zamku… czyli dokładnie pod komnatami królewskimi. Jeśli zechcesz, mogę cię tam zaprowadzić po uczcie.
Kiedy Torik kończył mówić, dotarli do dwuskrzydłych drzwi, których pilnowało kilku strażników i herold – ten sam, który wcześniej zapowiedział Branda w sali tronowej. Kiedy tylko się tam pojawili, herold otworzył drzwi, wszedł do dużej jadalni i rzekł:
- Brand Garrett i Torik Hengelvair stawiają się na królewskie wezwanie! – po czym ukłonił się i odszedł w bok. Brand i Torik weszli raźno do jadalni, po czym herold wyszedł i zamknął drzwi. Król czekał już przy suto zastawionym stole. Gestem nakazał swoim towarzyszom zająć miejsce przy stole, co ci natychmiast uczynili. Kiedy tylko usadowili się wygodnie, król rzekł:
- Wybacz, Brandzie, że goszczę cię w taki skromny sposób, bez obsługi kręcącej się przy stole, jak to zwykłem przyjmować gości, ale sam dobrze wiesz, że jak na razie lepiej będzie zachować dyskrecję. Dlatego więc wszystko już stoi przygotowane. Proszę, przyjaciele, częstujcie się i jedzcie, ile dusza zapragnie. Potem przejdziemy do interesów, kiedy będziemy już syci – dokończył, patrząc na wampira.
- Niezmiernie jednak smuci mnie fakt, iż wspaniałomyślny król nie pomyślał o przysmaku, jakim nie pogardziłby żaden wampir… Myślę, że wiesz o co mi chodzi, królu.
Król spojrzał surowo na Branda:
- Musisz mi wybaczyć, Brandzie, że nie zaspokoję akurat tej twojej zachcianki, ale nie mam zamiaru oddawać w twoje ręce nikogo ze służby… ba! nie oddałbym ci w tym celu żadnego zwykłego obywatela mojego królestwa.
- Pozwolisz, królu, że tą zachciankę zaspokoję w którejś z okolicznych wsi, kiedy będę już wracał do moich braci.
Król długo nic nie odpowiadał na tą złowrogą uwagę, ale w końcu rzekł:
- Na razie jednak muszą ci wystarczyć ludzkie przysmaki. Więc proszę bardzo, częstuj się.
Uczta nie trwała długo – niecałe pół godziny. Zresztą, nikt nie miał ochoty jeść. Torik nie był głodny, Brand chciał jak najszybciej przejść do sedna sprawy, król Deren także, poza tym nie czuł się najlepiej w towarzystwie istoty takiej jak Brand. W końcu wampir wstał i rzekł:
- Wybacz, królu, że tak nagle przerywam posiłek, ale myślę, że już oboje chcemy omówić ważne dla nas kwestie, do czego teraz namawiam.
Król spojrzał na wampira:
- Taak, chyba masz rację… - po czym wstał, wziął głęboki oddech i zaczął:
- Postaram się szybko objaśnić o co mi chodzi, bo nie lubię długich przemów. Otóż sprawa wygląda tak – wiele sąsiednich królestw ostatnimi czasy jakby nieco podupada… a to król źle rozporządza władzą, a to bankructwo, a to jakiś inny kryzys wewnętrzny… Wygląda na to, że w tej części świata Vercanium jest najlepiej trzymającym się królestwem – król wyprostował się dumnie. – Jakiś czas temu przyszło mi do głowy, że królestwa te potrzebują jakiejś mocnej, ale przede wszystkim świeżej ręki, aby przetrwać. Dlaczego więc tym dobrym władcą, który mógłby obronić swoich sąsiadów z podupadania, nie mógłbym być ja? Podbiłbym wszystkie te nieszczęsne krainy, tym samym ratując je od całkowitego pogrążenia się w chaosie i zapomnieniu. Mógłbym stworzyć wielkie cesarstwo, władane moją solidną ręką… oczywiście z pomocą rodziny i zaufanych wspólników.
Jak dotąd zebrałem dość armii, aby móc w każdej chwili wyruszyć na podbój. Chciałbym jednak, aby moimi sojusznikami w tej walce o władzę były wampiry – czułbym się wtedy o wiele pewniej, a i zwycięstwo łatwiej by przyszło.
- A co mielibyśmy robić w tej mało obchodzącej nas ludzkiej wyżynce? – zapytał Brand.
- Czytałem wiele legend o wampirach i wiem, że posiadacie różne moce, które moglibyście wykorzystać, aby ułatwić moją wygraną…
- Mam dziwne przeczucie, jakoby legendy nie były twoim jedynym źródłem wiedzy, królu – zauważył podchwytliwie Brand.
- Doprawdy? – rzekł król. – A co ci chodzi po głowie w związku z tym?
- W czasie podróży trochę nad tym myślałem i przyszło mi do głowy, że mogłeś dostać o nas jakieś informacje od demonów, które zamieszkują tereny niedaleko Ciemnej Puszczy.
Król spojrzał przymrużonymi oczyma na wampira.
- Jeśli to by w pełni odpowiadało twoim domysłom, możesz tak myśleć.
- Obawiam się, że demony nie proponowałyby ci przymierza z nami, gdyby same czegoś na tym nie zyskały.
- Zgadza się, Brandzie. Jednak to, co mają one zamiar zrobić potem, w żadnym stopniu nie tyczy się wampirów – pociągnął król dalej, choć doskonale wiedział, że demony nie mają z tą sprawą nic wspólnego. – Zresztą, sam niewiele rozumiem z ich planów, aczkolwiek wygląda na to, że byłoby im na rękę stworzenie cesarstwa rządzonego przeze mnie. Czemu więc nie moglibyście mi pomóc, znacznie na tym zarabiając?
- W końcu doszedłeś do najważniejszego punktu programu, królu. Nie chce mi się wierzyć, że masz coś, co przekonałoby nas do wzięcia udziału w takiej głupocie.
- W zamian za waszą pomoc oferuję wampirom teren, który sami sobie wybierzecie i na którym moglibyście się osiedlić bez żadnych przeszkód oraz którym gospodarowalibyście jak wam się żywnie podoba. Mógłbym też pomyśleć nad jakąś ważną posadą w cesarstwie dla niektórych z was… a także mógłbym rozważyć jakieś wasze pomysły, które byście mi podsunęli, a które mogłyby mi odpowiadać.
Brand patrzył dłuższą chwilę na króla, po czym wybuchnął śmiechem, który nie ustawał przez kilka minut.
- Myślisz, człowieku, że wampiry pragną władzy? Od lat żyjemy w ukryciu i bardzo nam to odpowiada. Zdążyliśmy się przyzwyczaić do takiego stanu rzeczy i mało który wampir chciałby to zmienić. Cóż to za zapłata? Dla nas… żadna! – Brand wziął do ręki kielich z winem, dalej się podśmiewając. Mimo śmiechu czuł wściekłość, że kazano przyjechać mu tak daleko tylko po to, aby teraz wysłuchiwać takich głupstw. Król odczekał chwilkę, aż wampir się uspokoi, po czym rzekł:
- Może i masz rację, Brandzie, ale to nie wszystko co mam wam do zaoferowania. Myślę że to, co teraz powiem, zdoła cię przekonać.
Wampira poruszyła dziwna powaga króla, poprawił się więc wygodnie na fotelu i odparł:
- No więc słucham.
Król obszedł powoli stół dookoła, wpatrując się uważnie w straszliwe oczy Branda. W końcu usiadł bliżej wampira i powiedział cicho i z pełną powagą:
- Słyszałem… słyszałem, że wampiry bardzo chciałyby się dowiedzieć, jak powstały.
W tym momencie Brand zamarł. Kielich z winem wypadł mu z ręki, omal nie zalewając oniemiałego wampira. Ten siedział z otwartymi na oścież ustami. Nawet Torik jęknął z wrażenia. Wampir spojrzał na Torika i widząc jego ogromne oczy domyślił się, że on może wiedział o niektórych planach króla, ale o tej zapłacie nie miał zielonego pojęcia. To było wprost nie do pomyślenia. Wampiry od niepamiętnych czasów szukały odpowiedzi na pytanie, jak powstały, niestety wszelkie wysiłki włożone w znalezienie odpowiedzi spełzały na niczym. To było marzenie każdego wampira: dowiedzieć się, jak powstaliśmy. A teraz nagle, ni z tego ni z owego, jakiś człowiek proponuje mu coś takiego… Brand nie mógł w to uwierzyć.
- Chcesz… chcesz powiedzieć, że wiesz, gdzie możemy znaleźć odpowiedź na to pytanie? – zapytał Brand z niedowierzaniem.
- Otóż to – odparł król.
- Ale… ale jak…? Skąd…?
- O nic więcej mnie nie pytaj, Brandzie. Myślę, że tyle, ile usłyszałeś, powinno ci wystarczyć. A jeśli nadal mi nie dowierzasz, cóż… wiedziałem, gdzie was szukać, mogę też wiedzieć, gdzie jest to, czego pragniecie. I niech te informacje na razie ci wystarczą. Teraz możesz odejść do swojej komnaty i wszystko przemyśleć. Jutro dasz mi odpowiedź. Jednak pamiętaj, że informacji tej nie dostaniecie z góry… dopiero, kiedy wykonacie swoje zadanie. A może nawet wcześniej, zobaczymy. Ale na pewno nie przed rozpoczęciem wojny. A teraz żegnam – skończył król i odszedł. Wybrał dobrą taktykę – wiedział, że zszokowany wampir da mu taką odpowiedź, jaką on sobie zażyczył, jeśli teraz szybko odejdzie i nie da tym samym Brandowi czasu do szybkich, sensownych przemyśleń i zbyt nieodpowiednich pytań.
Brand i Torik siedzieli tak jeszcze z pół godziny, aż Torik powiedział w końcu.
- Tego się nie spodziewałem.
- A mnie to cholernie zamurowało… jakbym dostał kołkiem w serce… Ale myślałem, że ty wiesz o wszystkich planach króla…
- Coś ty… wiedziałem wiele, ale nie wiedziałem do końca, co chce ci zaproponować… ale to była najbardziej zaskakująca rzecz, jaką słyszałem przez ostatnie kilkanaście, może nawet kilkadziesiąt lat…
Brand spojrzał ze zdziwieniem na Torika:
- Kilkadziesiąt? To ile ty masz lat? Wyglądasz na nie więcej jak dwadzieścia pięć…
- Ja… ja jestem elfem.
Dopiero teraz Brandowi rozjaśniło się kilka spraw. Elfy, choć zupełne przeciwieństwo wampirów, miały jednak bardzo wiele z nimi wspólnego. Żyło ich równie niewiele jak wampirów, równie często ukrywały się przed ludźmi, również były nieśmiertelne, również były w przeszłości tępione przez ludzi, a także – co teraz wydawało się najważniejsze – nie wiedziały, jak powstały i także pragnęły się tego dowiedzieć. Nie dziwne więc, że Torik zdziwił się królewskimi słowami nie mniej niż Brand.
Znów siedzieli jakiś czas w milczeniu, dopóki nie odezwał się Torik.
- Może będzie lepiej, jeśli pójdziesz do swojej komnaty i wszystko przemyślisz na spokojnie…
- Tak… chyba tak zrobię… chodźmy więc.
Całą drogę do komnaty szli w milczeniu. Kiedy już doszli, Brand wszedł do komnaty i chciał zamknąć za sobą drzwi. Nagle zatrzymał go Torik:
- Co postanowisz?
- Jeszcze nie wiem… ale mam cholerny mętlik w głowie… chętnie bym się teraz napił jakiejś świeżej krwi, żeby sobie nieco rozjaśnić…
- Niestety, musisz zdrowo myśleć bez tej używki – odpowiedział elf, a po chwili dodał. – Jak wiele legend słyszałeś o waszym powstaniu?
- Mało. Bo i bardzo mało ich jest. Większość z nich to tylko głupie i bezpodstawne przypuszczenia, według większości wampirów… dlaczego pytasz?
- Więc pewnie musiałeś też słyszeć pogłoskę, jakoby elfy powstały podobnie jak wampiry, w tym samym czasie…
- Tak, słyszałem o tym. I co w związku z tym?
- Możliwe, że jeśli znalazłaby się odpowiedź na wasze pytania, znalazłaby się także na nasze… więc jeśli zgodzisz się na warunki króla… obiecaj mi, że powiadomisz mnie, kiedy znajdziesz odpowiedzi. Nie tylko wy chcielibyście się dowiedzieć, skąd się wzięliście.
Brand patrzył długo w błękitne oczy Torika, w końcu rzekł:
- Pomyślę nad tym… ale teraz chciałbym się z tym przespać. A potem… potem chciałbym odwiedzić bibliotekę… przyjdź po mnie po zmierzchu. Zaprowadzisz mnie tam.
- Przyjdę – zapewnił Torik, po czym odwrócił się i odszedł. Brand został sam. Czuł się, jakby miał w głowie śmietnik.

cdn.
Powrót do góry
Himitsu
-Usunięty-
Gość
PostWysłany: Wto 04 Sty, 2005 22:21   

Brand obudził się nagle i poczuł, że już jest noc. Otworzył oczy i zauważył stojącego nad nim Torika.
- Pukałem do drzwi, ale nie otwierałeś, więc pozwoliłem sobie wejść… Wstawaj, zaprowadzę cię do biblioteki.
Wampir podniósł się ociężale, włożył swój płaszcz na białą koszulę i poszedł za Torikiem. Szli bardzo żwawo, więc po chwili stanęli przed niemałymi drzwiami biblioteki. Torik otwarł wrota i wszedł do środka, za nim podążył Brand. Rozglądał się z zachwytem – nigdy wcześniej nie widział tak wielkiego zbioru ksiąg. Ogromne półki wprost uginały się pod ciężarem tych wszystkich zapisków. Brand szedł powoli między półkami z uniesioną głową, aby mieć na oku nawet najwyższe półki. Torik wciąż podążał za nim – piękno biblioteki wciąż go zachwycało, choć bywał tu już wiele razy i znał wiele tutejszych ksiąg. Po dłuższej chwili milczenia powiedział:
- Pewnie chcesz dostać się do legend o wampirach. Chodź, pokażę ci odpowiednią półkę.
Przeszli prawie całą długość biblioteki, aż w końcu stanęli przed średniej wielkości regałem, na którym przeważały nie książki, lecz skrypty.
- To tutaj. W większości tych skryptów opisane są różne podania na wasz temat – może znajdziesz coś, czego jeszcze nie słyszałeś ani nie czytałeś. A teraz pozwolisz, że cię zostawię na jakiś czas, ale mam jeszcze kilka swoich spraw do załatwienia. Jeśli chciałbyś znaleźć coś jeszcze, to przeszukaj dokładnie bibliotekę – choć wygląda na labirynt, łatwo jest się połapać, gdzie co jest. W razie problemów zapytaj któregoś z tutejszych pracowników, a na pewno ci pomogą.
- Nie boisz się zostawiać wampira bez opieki?
- Wierzę, że będziesz zbyt zajęty, żeby rozrabiać – odpowiedział elf z uśmiechem, po czym odwrócił się i wyszedł z biblioteki. Brand pozostał milczący nad kilkoma wziętymi do ręki skryptami i księgami.
Torik przez kilka ładnych godzin biegał po całym zamku, załatwiając jakieś sobie tylko znane nakazy króla. W końcu, niemiłosiernie już zmęczony, usiadł na sofie w jednej ze strażniczych komnat, do której zagnał go ostatni już rozkaz króla w dzisiejszym dniu, a raczej nocy. Nagle zbudził go mały podmuch wiatru – elf uświadomił sobie, że usnął ze zmęczenia. W końcu nie spał od długiego już czasu. Kiedy już całkiem otrzeźwiał, zauważył, że obudził go podmuch wiatru za kilkoma biegnącymi strażnikami. Nigdy nie widział, żeby jakikolwiek człowiek w zbroi, nawet tak lekkiej, mógł pędzić tak szybko. Natychmiast zerwał się i pobiegł za nimi – w końcu coś musiało się stać. Niestety, po drodze wpadł na kilku innych biegnących strażników i upadł boleśnie na podłogę. Kiedy już się pozbierał, zapytał jednego z nich:
- Co się stało? Gdzie wszyscy tak pędzą? Pali się, czy co?
- Król – padła szybka odpowiedź, po czym natychmiast rzucili się w dalszy, szaleńczy bieg.
„Coś się stało królowi” – pomyślał Torik, który został sam w korytarzu. Zorientował się, że jest akurat bardzo blisko biblioteki, postanowił więc pójść po Branda. Jednak kiedy już dotarł na miejsce, wampira tam nie było. Widząc jednego z pracowników biblioteki, podszedł do niego i zapytał:
- Gdzie jest Brand Garrett…? Ten mężczyzna, który studiował księgi?
- Zapytał mnie, jak dostać się na wyższe piętra, więc mu odpowiedziałem. Potem wyszedł.
- Jak dawno to było?
- Jakieś 20 minut temu… może trochę więcej.
Torik zastanawiał się, po co Brand mógłby iść na wyższe piętra. Nagle coś go tknęło. Przypomniał sobie jedną z ich wcześniejszych rozmów i jego własne słowa: „Biblioteka znajduje się piętro niżej, dokładnie pod komnatami królewskimi”. Teraz wszystko zrozumiał i zbladł. Poczuł taki strach, jakiego nie czuł od bardzo dawna. Rzucił się pędem na wyższe piętra – do królewskich komnat. Kiedy tam dotarł, zobaczył okropny widok – zmasakrowane ciała straży królewskiej, pozbawione różnych części ciała – nogi, ręki, głowy… Poczuł, jak zbiera mu się na wymioty, jednak opanował swój szalejący żołądek. Szybko pobiegł do królewskiej sypialni, do której wstęp miało tylko kilku zaufanych ludzi króla – włącznie z Torikiem. Pełno wystraszonej straży stało przed wyważonymi drzwiami sypialni. Torik szybko przemknął obok nich i wszedł do środka. Były tam tylko dwie osoby – leżący na ziemi król, cały blady i wyglądający, jakby ujrzał samą śmierć – ale nadal żywy. Jego oczy wyglądały, jakby miały zaraz wyskoczyć z orbit. Obok stał herold, wpatrzony w leżącego króla. Teraz dopiero Torik zobaczył, że w pokoju jest jeszcze ktoś – mała postać, stojąca nad głową króla i wzywająca bezustannie jego imię: „Deren, Deren, Deren…”. Król powtarzał tylko jedno i to samo słowo: „Potwór… potwór…”. Torik nigdy w życiu nie widział tak wielkiego strachu na czyjejś twarzy. Herold odwrócił się do niego i powiedział:
- Toriku… to był on. Przyszedł tutaj wyciągnąć z Derena wszystkie informacje na temat tego, o czym rozmawialiście przy śniadaniu. Gharrik próbuje go jakoś uspokoić, ale niewiele to daje… A miałeś go pilnować.
- Cicho – rzucił nagle gnom. – Stało się, nic na to nie poradzisz, Eriku. Spróbuję odczytać jego myśli… choć nie będzie to łatwe. Jego umysł jakby… powoli się wyłącza. Niknie. A przez jego głowę przelatuje tyle myśli, że sam się dziwię, jak to przeżył… powinno rozsadzić jego mózg. Muszę przyznać, że jak na zwykłego człowieka, to silny chłop… Niemniej jednak ujrzał on coś, czego nie powinien ujrzeć żaden śmiertelnik.
Przez kilka minut ciszy, przerywanej co chwilę słowem „Potwór”, Gharrik próbował odczytać z jego myśli wszystko to, co się wydarzyło. Po chwili wstał i powiedział:
- Już wszystko wiem. Brand najwyraźniej postanowił wycisnąć z króla wszystko co się da i wrócić do domu, powiedzieć o wszystkim reszcie wampirów. Teraz już nic go nie obchodzimy. Jego głowę zaprząta tylko myśl powrotu do domu i znalezienia tego, czego właśnie zaczął szukać…
- Ale on przecież nie wie, gdzie… - powiedział Torik.
- Czy ty słyszysz, co mówię? – odparł ze złością gnom. – Brand wyciągnął z niego wszystkie informacje. Wszystkie! Deren nawet wskazał mu miejsce, gdzie schował mapę, na której było to miejsce zaznaczone… co prawda nie dokładnie, ale jednak było.
- Co teraz robimy? – zapytał gnoma herold.
- A jak myślisz, Eriku? Musimy złapać Branda, zanim dotrze do Ciemnej Puszczy i go zabić! Nie ma innego wyjścia! Wszystko się teraz pokomplikowało. Jeśli Deren przeżyje, trzeba mu delikatnie powiedzieć, że z jego marzeń o cesarstwie nici…
Nagle z korytarza dał się słyszeć wrzask:
- NA DOLE!! BYŁ NA DOLE!! UCIEKŁ Z ZAMKU!!
Wszyscy zerwali się i z niewiarygodną prędkością dotarli do wrót zamku, prawie zapominając o królu. Zostawili przy nim kilku strażników. Drogę do wrót znaczył długi szlak krwi z porozrywanych ciał. Wypadli szybko na plac i dosiedli koni, po czym pognali szybciej niż wiatr do bram miasta. Torikowi jeszcze nigdy nie zdarzyło się z taką szybkością dojechać do tego miejsca. Kiedy już tam dotarli, zauważyli przy bramie kilku martwych strażników, inni stali tylko w miejscu i nie wiedzieli, co mają robić. Część bramy była rozniesiona na kilka wielkich fragmentów. Kiedy wypadli na polanę przed miastem, zdążyli tylko zauważyć w oddali konia mknącego na wschód, w stronę lasu.
- KUR**!!! – ryknął Gharrik. – Coś ty narobił, Derenie… Eriku – zwrócił się gnom do herolda po krótkiej przerwie. – On nie ma prawa dotrzeć do Ciemnej Puszczy. Wezwij swoich braci i śledźcie go, niczym psa, a potem zabijcie. Zniszczcie. Liczę na ciebie, Eriku…


KONIEC ODCINKA PIERWSZEGO
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku
Oznacz temat jako nieczytany

Skocz do:  

Powered by phpBB modified v1.9 by Przemo © 2003 phpBB Group

| Dzieci OnLine | Suwałki | Gry online | Maluch |