Wysłany: Pon 24 Sty, 2005 14:18 Sam na sam z samotnością
Cierpię, umieram powoli. Ileż to już dni odkąd po raz ostatni widziałem ludzką twarz, rozmawiałem z kimś. Choć często błagałem Boga, aby dał mi odrobinę prywatności, abym mógł pobyć sam ze sobą, to teraz widzę, że był to błąd. Człek samotny dziczeje, traci zmysły. Mając za towarzysza jedynie kieliszek i półpełną już butelkę napoju alkoholowego rozmyślam: "w jakim celu Bóg stworzył kogoś takiego jak ja?" - pytam jakby sam siebie, naiwnie oczekując odpowiedzi. Głucha cisza unosi się w pokoju. A ja pochłaniając kolejny kieliszek cieczy, coraz bardziej pogrążam się w agonii. "Śmieć" - mówię - "Nikomu niepotrzebny śmieć" - powtarzam. Kiedyś miałem wielu przyjaciół, ale teraz odeszli - prawde mówiąc - zasłużyłem sobie na to. Zacząłem traktować ludzi jak przedmioty - martwe, bez własnej woli - kiedy zaś zrozumiałem swój błąd było już za późno. Przez głowe przewijała mi się niezliczona ilość myśli. Zastanawiałem się, czy jest sens dalej prowadzić taki żywot - czy nie lepiej z tym skończyć? W pewnym momencie chciałem chwycić za słuchawkę telefonu, którego już tak dawno nie używałem i zadzwonić do któregoś z moich byłych przyjaciół. Kiedy już miałem
dzwonić, w mojej głowie pojawiła się pewna wątpliwość, pytanie - Co ja mu właściwie powiem? Przecież nie mogę od tak udawać, że nic się nie stało... a jeżeli nie zrozumie? - po wielu minutach rozterki - zrezygnowałem. Czułem, że zaczynam wariować - w pewnym momencie zastanawiałem się, czy ja jeszcze w ogóle żyje - przez cały czas myślałem o wszystkich swoich złych czynach wobec swoich przyjaciół - obwiniałem się, jednocześnie naiwnie próbując się usprawiedliwiać - jednakże te usprawiedliwienia wcale nie wydawały się mi przekonujące. Wraz z czasem zaczynałem coraz bardziej rozumieć ile błędów popełniłem. Nagle - zadzwonił telefon - odruchowo złapałem za słuchawke i pełen nadzieji powiedziałem "Halo?" - niestety - okazało się, że ktoś po prostu pomylił numer. Kiedy odłozyłem aparat, z moich oczów popłynęły łzy - pierwszy raz od wielu lat. Wtedy też ostatecznie zrozumiałem jak bardzo się myliłem, jak cenną rzeczą są przyjaciele, przy których nigdy nie będziesz sam. Wstałem, podszedłem do szuflady i wyciągnąłem rewolwer, który kupiłem kiedyś na wszelki wypadek - jako zabezpieczenie - niestety, dzisiejsze czasy nie należą do najbezpieczniejszych. Wyszedłem z domu, wsiadłem do samochodu i pojechałem nad jezioro, nad które kiedyś miałem zwyczaj jeździć z przyjaciółmi.
- Już nie wytrzymam - pomyślałem - nie zniosę tej samotności - wysiadłem z samochodu i podszedłem bliżej wody. Była noc, a jezioro jak zwykle było bardzo spokojne i ciche. Jedynym dźwiękiem jaki zdało się słyszeć to regularny rechot żab. Przyłożyłem broń do skroni i nagle zawachałem się - Czy aby na pewno to jedyne rozwiązanie? - wachanie po woli zamieniło się w strach, a strach w panikę. Stałem w miejscu tak przez kilka minut, które wydawały mi się być wiecznością. Nagle pomyślałem - Zrobie to! - ponownie przystawiłem lufe do skroni. Pociągnąłem za spust.
krtótkie opowiadanie, krótkie ale z jasnym przesłaniem, ciekawe, ładne. podobało mi sie, nieco brutalności? moze w przekazie samobójstwa, ale to nadało opowiadaniu dynamiki =]
_________________ a życie pozostawie bez komentarza..
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach